Zdjęcie do artykułu na stronie domowej Tomasza Abramowicza

Bieszczady, wiosna 2005 roku.

Opublikowano 30.05.2008

Śladami wybudzonych ze snu zimowego niedźwiedzi. Bieszczady wiosną to przede wszystkim błoto. Poza błotem to także wszędobylska cisza która urzeka pozwalając delektować się przyrodą

Pomysł rzucił niestrudzony piechur Rafał: „jedźmy w Bieszczady porą, w której jest najmniej ludzi”. Propozycja była jak najbardziej atrakcyjna. Pierwsze promienie zdążyły roztopić już potężne zaspy śniegu, nie na tyle jednak by roztopić go całkiem. Bieszczadzka przyroda dopiero budziła się do życia, a wraz z nią leśnicy oraz naturalnie niedźwiedzie. Konfrontacji z nimi (z niedźwiedziami, nie leśnikami) obawialiśmy się najbardziej. Niepotrzebnie jednak bo Bieszczady okazały się być całkowicie wyludnione. Zwały błota, powalone po zimie potężne drzewa oraz sporo śniegu na szczytach skutecznie zniechęciło rozsierdzoną tłuszczę, która wszelkie przechadzki zaplanowała na początek maja. Nam pozostało cieszyć się niczym nie zmąconą ciszą i błotem, które w całych bieszczadach należało tylko do nas…

Bieszczady, wiosna 2005 roku

dodaj komentarz

Tomasz Abramowicz