Zdjęcie do artykułu na stronie domowej Tomasza Abramowicza

Salzburg, listopad 2012 roku.

Opublikowano 19.12.2012

Wielu rzeczy oczekiwałem po wizycie w Salzburgu – mieście wysokiej kultury, wysokiej twierdzy i wysokich cen. Wielu ale nie tego, że w domu narodzin najsłynniejszego mieszkańca miasta, Mozarta, znajduje się supermarket.

W małym mieście Salzburg wszystko jest duże. Nie chodzi tu o rozmiar miasta, gdyż jest ono nader małe w porównaniu do swojej historii ale chodzi o tradycję, sztukę, kulturę i architekturę. Te elementy na dość ograniczonym terytorium przez wieki rozrosły się do pokaźnych rozmiarów i stały się wzorem do naśladowania. Salzburgiem przez niemal 10 wieków władali arcybiskupi. Gdy oczy nowoprzybyłego turysty wznoszą się z pokorą i biciem serca w stronę wież na Hohensalzburg rodzi się myśl – tam musiał mieszać przynajmniej arcyksiążę! I rzeczywiście, z tym że arcyksiążęta byli jednocześnie arcybiskupami. Arcyważnym dobrem, na którym zbudowano potęgę miasta (i arcybiskupów) były zasoby soli. Wielebni nachapali się jej przez setki lat wystarczająco dużo, żeby utrzymać w swej mocy całe miasto łącznie z rządem dusz jego obywateli. Miało to swoje dobre strony: udało się bowiem stworzyć miasto któro idealnie komponuje architekturę miejską z obiektami sakralnymi. Większość kamienic jest sama w sobie małymi dziełami sztuki i zachwyca bogatym zdobnictwem fasad jak i całokształtem kompozycji. W zachwycie nad tym cudem klasnęło w ręce UNESCO i wpisało całą starówkę na listę dziedzictwa światowego. Obecnie zamek Solnogrodzki (bo taką staropolską nazwę nosił) jest jednym z największych w Europie i daje świadectwo wielkiej władzy i wpływów ludzi z niej zarządzających, ściągając w swe podwoje rzesze turystów z całego świata.

W ciągu roku w Salzburgu istotne są dwa wydarzenia kulturalne: Salzburger Festspiele – największy na świecie festiwal muzyki i teatru oraz  Mozartwoche – tydzień mozartowski. Te dwa festiwale przyciągają najlepszych muzyków, najwytworniejszych melomanów sprawiając, że całe miasto jest na wskroś przesiąknięte kulturą i sztuką przez parę miesięcy w roku. Miasto posiada jeszcze jedną arcyciekawą atrakcję – muzeum sztuki współczesnej. Wybudowane na skale, wznosi się nad miastem i straszy mieszkańców swoją modernistyczną bryłą. W środku przypomina nieco większy nazistowski bunkier w którym otwory strzelnicze powiększono i wypełniono szkłem. Museum Der Moderne jest szczerze znienawidzone przez konserwatywne kręgi mieszkańców (czyli każdego powyżej 40 roku życia) i przez nich bojkotowane gdyż nadgryza jakże piękny monolityczny barokowo – sakralny układ architektury całego miasta. Odwiedzane jest głównie przez turystów lub lokalnych efebów, którzy chcą zaimponować swoim Paminom i ukazać im prawdy objawione kryjące się w wystawianych obiektach. Turyści zazwyczaj galopują przez sale, gdyż tego samego dnia mają do zobaczenia jeszcze kilka innych atrakcji. Natomiast Paminy są oczarowane bardziej wyjątkowością połączenia betonu ze szkłem niż sztuką. Prawda nie okazuje się ani Paminom ani turystom bo trudno ze sztuką – nie tylko współczesną – dotrzeć do przygodnych ludzi. Trudno aby trzy sznurki zwisające z sufitu w wielkiej szarej sali wydobywały ze zwiedzających “przeżycie metafizyczne” jakby tego chciał Witkiewicz. Najczęściej wywołują ignorancję lub histeryczny napad śmiechu. W skrajnych wypadkach śmierć samobójczą poprzez skok ze stromego klifu na którym osadzone jest Museum Der Moderne.

Mieszkańcom Salzburga, od setek lat żyjących w cieniu katedr i otoczonych dźwiękami dzwonów kościelnych nie może być obce pojęcie jałmużny. Zapewne wiedzą o tym zastępy żebraków, których spotkałem na swojej drodze. Poznać żebraka w Salzburgu nie jest trudno gdyż niemal wszyscy, pomimo że ochromieli, zgrabnie toczą się środkiem głównych arterii miasta, potrząsając miską z miedziakami. Wszyscy bez wyjątku są ciemnej karnacji. Większość posiada takie samo schorzenie, mianowicie chodzą na zewnętrznych stronach stóp. Każe to przypuszczać, że albo żebraków w Salzburgu masowo atakuje podagra indukowana nazbyt słonym powietrzem, albo zwyczajnie są to członkowie tej samej, wielkiej rodziny obciążonej genetycznie jakąś potworną chorobą. Żebracy, których podagra wykręciła już na lewą stronę, lub też pobłogosławił im święty Rupert – patron miasta – i spuścił łaskę braku kończyny, obstawiają wejścia do rozlicznych kościołów. Żerują tak jak i tysiące im podobnych żerowało przez setki minionych lat wzbudzając u mieszkańców poczucie winy a turystów zmuszając do odwracania głów.

Sklepy z pamiątkami w Salzburgu to rzecz warta uwagi z jednego powodu: kicz w nich sprzedawany nie przeraża tak bardzo jak kicz, którego się naoglądałem w innych krajach. Oczywiście motywem przewodnim jest Mozart. Jego podobizna zdobi wszystkie rodzaje souvenirów o jakich tylko można pomyśleć. Najbardziej popularnym jest chyba paczka pralinek Mozartkugel, czyli nadziewanych marcepanem czekoladowych kulek z podobizną… Mozarta(!). Inną ciekawością jest mnogość sklepów sprzedających asortyment myśliwski. Wśród wszystkich akcesoriów prym wiodą wszelkiej maści koziki i scyzoryki, które zapewne mają umożliwić myśliwym przetrwanie w nieprzebytych puszczach Austrii i ułatwiać amatorom polowań odcinanie poroży jeleni. Te ostatnie zresztą są obecne na niemal każdej witrynie sklepowej. Jednakże kiczowaty jelonek zerkający płocho zza gałązki świerka i czekający aż jakiś Austriacki Josef zada mu decydujący cios myśliwskim kozikiem ma w sobie o wiele więcej gracji niż nalany piwem i nażarty sznyclami rumiany niemiecki krasnal ogrodowy. A już z pewnością świeci klasą przy brytyjskich dyniach, pajęczynach i gumowych nietoperzach wystawianych przez cały październik z okazji nadciągającego Halloween. Ceny za pamiątki w Salzburgu są różne, wahają się w granicach od “drogo” do “bardzo drogo” zapewne w zależności od tego czy akurat odbywa się jedno z dwóch ważnych wydarzeń kulturalnych. Zresztą austriacka przedsiębiorczość nie zna granic: dom narodzin Mozarta jest przeważnie fotografowany od pierwszego piętra w górę. To dlatego, że na parterze znajduje się popularny sklep spożywczy “Spar” – odpowiednik polskiej „Biedronki”. Aby zwiedzić dom należy przejść przez supermarket, gdzie żaden turysta nie zostanie oszczędzony, i każdy musi zakupić przynajmniej jedną paczkę Mozartkugel. W końcu gdzie można kupić bardziej oryginalne kulki jak nie w domu, w pomieszczeniach którego być może ponad 250 lat wcześniej malutki Mozart przychodził na świat?

Będąc w tej części Europy należy wspomnieć o tradycji serwowania piwa przez znane z Oktoberfest kobiety eksponujące swe wdzięki w ciasnych gorsetach. Niestety! Wszystko było nie tak, jak sobie to wyobrażałem. Gdzie te jurne Helgi pokazywane mi w telewizji: ze stalowym bicepsem, mogące nieść po 10 kufli w jednej ręce? Gdzie biusty, napięte do granic wytrzymałości gorsetów? W Salzburgu biusty kobiet były nader małe i galaretowate a uroda Helg, cóż, przysłowiowa, niemiecka. Z rozczarowaniem odwróciłem wzrok w kierunku podanego mi przez kelnerkę wątłą rączką kufla piwa i talerza ze sznyclem aby w spokoju oddać się czynnościom, które tutejszych mężczyzn po 40 roku życia zamieniają w niemieckie krasnale ogrodowe.

zobacz komentarze i opinie

  1. Rafał twierdzi:

    Cóż mogę dodać do tego zjadliwego pamfletu? Chyba jedynie początek „Przyczyny. Przypomnienia” autorstwa Thomasa Bernharda:

    „To miasto, zaludnione przez dwie kategorie ludzi, geszefciarzy i ich ofiary, daje uczącemu się i studiującemu poczucie, że zamieszkiwanie w nim jest czymś wyłącznie bolesnym, niszczącym, a z czasem niweczącym i unicestwiającym każdą naturę, częstokroć nawet podstępnie – zabójczym. Skrajne warunki atmosferyczne z jednej strony, nieustannie irytujące jego mieszkańców, denerwujące i przyprawiające ich o chorobę, z drugiej zaś architektura salzburska coraz bardziej pogarszająca w tych warunkach atmosferycznych ich samopoczucie, klimat Alp Przednich uświadamiany sobie bądź nie uświadamiany przez wszystkich tych politowania godnych ludzi, ale z medycznego punktu widzenia zawsze szkodliwy, od stóp do głów przytłaczający istotę wydaną całkowicie na pastwę owych warunków naturalnych, raz po raz produkujący z niewiarygodną bezwzględnością takich irytujących, denerwujących, przyprawiających o chorobę, obrażających i obdarzonych ogromną podłością i nikczemnością mieszkańców, wszystko to ciągle tworzy rodowitych lub napływowych salzburczyków, którzy w zimnych i wilgotnych murach, kochanych z góry, ale znienawidzonych z racji doświadczeń przez uczącego się i studiującego, jakim byłem w tym mieście przed trzydziestu laty, oddają się w swym ograniczonym uporze, bezmyślności i tępocie brutalnym interesom i melancholiom, stanowiąc niewyczerpane źródło dochodów dla wszystkich możliwych i niemożliwych lekarzy oraz przedsiębiorców pogrzebowych.”

    21.12.2012 o 15:32

Tomasz Abramowicz